niedziela, 8 maja 2016

Rozdział 5 Instytut

Wstałam wcześnie rano... jak na mnie wcześnie. Była około siódma. Nie wstawałam tak wcześnie - NIGDY. Pośpiesznie podniosłam się i przeciągnęłam jak kot. Jeżeli chodzi o koty, to jak zasypiałam zdawało mi się, że Bonifacy spał przy mnie, a teraz go nie ma.

Usiadłam na brzegu łóżka i rozejrzałam się po pokoju. Było pusto. Niczego nie było! Jak to możliwe ?! Z biurka zniknęły wszystkie przybory do malowania, które zazwyczaj porozrzucane są po całym pokoju. Sztalugi również nie było. Szafy wydawały się takie samotne bez tych wszystkich ubrań. Stało tylko łóżko, na którym spałam.

Czy to o to chodziło Jocelyn, kiedy mówiła, że moje rzeczy zostaną przeniesione ? Mogła wyrażać się jaśniej i powiedzieć "Twój pokój zostanie przeniesiony". Westchnęłam głośno. To już dziś, nie ma odwrotu. Nigdy nie sądziłam, że tak trudno będzie mi opuścić to miejsce. Prawda, wyjeżdżałam już na dłuższy okres czasu. lecz zawsze byłam pewna swojego powrotu. Czy teraz też mogę ?

Ma to być taki okres próbny. Jeżeli po miesiącu będę chciała zrezygnować, to odbiorą mi runy i stanę się normalna. Poznam podstawy i będę musiała zaliczyć test. Mam tyko miesiąc i dużo nauki.
Inni zaczynają w wieku 12 lat. Znaczy... zaczynają szkolenie, tyle że oni są z tym światem zaznajomieni. Ja jestem jak ryba, która nigdy nie pływała, a została wrzucona do wody po raz pierwszy. Nie mam pewności czy sobie poradzę, ale spróbować nie zaszkodzi.

Zbiegłam do kuchni, gdzie miałam zamiar zastać mamę. Nie zwracałam uwagi ,na to, że jestem w piżamie a moje włosy musiały przypominać ptasie gniazdo. Słychać było dźwięk nacisku na schody, jakie wywierało moje ciało. Bose stopy uderzały o stopnie. Wpadłam do kuchni i raptownie się zatrzymałam.

Obok mamy przy stole siedział jakiś mężczyzna. Wyglądał jakby zwymiotował na niego jednorożec.
Uśmiechał się tak, że było mu widać wszystkie zęby. W jego ruchach było coś dziwnego. Spojrzał się na mnie, a jego oczy przejechały od dołu do góry. Nagle poczułam się naga i przypomniało mi się, że jestem tylko w piżamie. Te oczy... to nie były zwykłe oczy... to były kocie oczy !
Niegrzeczne było takie przyglądanie się, ale co miałam zrobić kiedy nie mogłam przestać patrzeć na tego człowieka. Musiał to zauważyć, bo uśmiechnął się do mnie.

- Mamo ? - odezwałam się zachrypniętym głosem, pełnym niepokoju.

- O Clary ! Nie zauważyłam jak weszłaś - No nieźle. Spojrzałam na nią wyczekującym wzrokiem. - Ah no tak. Córeczko to jest Magnus. Opowiadałam ci o nim.

Magnus mrugnął do mnie jednym ze swoich kocich oczu. Rozsiadł się wygodniej na krześle i zwróciła do Jocelyn.

- To musi być nasz mały biszkopcik, - spojrzał na mnie - dużo o tobie słyszałem Clarisso.

Peszy mnie jego wzrok spoczywający na mnie, ale przecież nie dam mu tego po sobie poznać.

- Clary, razem z Magnusem przenieśliśmy twoje rzeczy do instytutu. Możemy wyjeżdżać w każdym momencie, - spojrzała na mnie, przenikliwym wzrokiem - znaczy... jak już się ubierzesz.

No tak, jestem w piżamie. Rozejrzałam się po kuchni, starając nie patrzeć na czarownika. Nie było żadnego śladu po robieniu śniadania. Albo w ogóle Jocelyn go nie robiła, albo posprzątała na błysk.

- Mamo, robiłaś śniadanie ?? - Uśmiechnęła się, wiedząc co mam na myśli. To było logiczne, że byłam głodna. Jak na zawołanie w tamtej chwili zaburczało mi w  brzuchu. Starałam się to stłumić przykładając rękę do brzucha. Jak zwykle nic to nie dało. - To może ja pójdę się ubrać.

Odwróciłam się na pięcie i powoli szłam w stronę schodów. Czułam ich wzroki skierowane na mnie, dlatego szłam tak dumnie (ani trochę się nie garbiąc). Byłam już w pobliżu schodów i poza zasięgiem ich wzroku. Pobiegłam jak najszybciej starając się nie dudnić o stopnie.

Wleciałam do pokoju i od razu stanęłam przed lustrem. Gdyby ktoś powiedział mi, że wyglądam źle, zaśmiałabym mu się w twarz. Wyglądałam jakby tornado porwało mnie i wyrzuciło na jakimś odludziu parę miesięcy później.

Nie była to najspokojniejsza noc.

Podeszłam do szafy, starając się nie patrzeć na swoje odbicie w lustrze na drzwiach. Kompletnie zapomniałam, że nie mam ubrań. Zrzuciłam z siebie piżamę i owinęłam się bawełnianym szlafrokiem
- Mamo! Mamo nie mam się w co ubrać! - Przecież nie zejdę świadomie tak ubrana na dół, kiedy on tam siedzi - Czarowniku, oddałbyś mi moje rzeczy! Nie będą ci pasować!

- Magnusa już nie ma ! - Odpowiedział mi to z niekrytym rozbawieniem - Możesz zejść!

Nie chciałam schodzić. Chciałam moje ciuchy!

Dobrze więc, trzeba radzić sobie nawet w najgorszych warunkach.
Zaczęłam grzebać w komodzie, z zamiarem znalezienia szczotki. Modliłam się, aby coś tam było. Tylko jak zwykle nic nie idzie po mojej myśli. Szuflada była prawie pusta, a po szczotce nie było śladu.

Ostatnim ratunkiem była łazienka mojej mamy. Musi tam być jakaś szczotka, przecież ona nigdzie nie wyjeżdża. Stanęłam w progu pomieszczenia i gdy zauważyłam ją na szafce pod lustrem, rzuciłam się na nią jak wygłodniałe zwierze.
Porwałam ją i pognałam z powrotem do pokoju.

Moim marzeniem było zatopić ją w tych kołtunach. Jaką ulgę sprawiło mi przeczesanie  ich. Nie trwała one jednak zbyt długo. W połowie długości włosów, szczotka po prostu utknęła. Mogłam ją szarpać na wszystkie strony, a ona ani drgnęła.

To chyba jakiś żarty. Świat nie jest dziś po mojej stronie. Chyba mogę płakać.

Jednak nie, nie mogę. Płacz to oznaka słabości. Nie pojadę z zapuchniętymi oczami do instytutu.

- Ratunku ! - Mamo to znak dla ciebie abyś przybiegła mi z pomocą.

Był to bardzo dobry znak. Słyszę mamę która biegnie do góry. Dobrze, że mnie usłyszała.
Zatrzymała się zdyszana w framudze drzwi i spojrzała się na mnie przestraszonym wzrokiem.

- Co się stało ?! Nic ci nie ... - urwała w połowie zdania, widząc mnie cała i zdrową, stojącą na środku pokoju. - Myślałam, że coś się stało !

- Bo stało się ! Widzisz to, - Wskazałam ręką na włosy - to jest prawdziwa tragedia !

Jocelyn wybuchła nie kontrolowanym śmiechem.
Z mojej  perspektywy to nie było takie śmieszne. To był poważny problem.

- Mamo jak ty możesz się śmiać w takiej sytuacji! - Nie odpowiedziała tylko zaczęła jeszcze głośniej się śmiać - Wypadałoby powiedzieć ci, że to twoja szczotka.

Oparłam ręce o biodra i spojrzałam na nią z chytrym uśmieszkiem. Teraz ją mam.
Mina jej zrzedła i przestała się dusić ze śmiechu.

- Jak to moja ?!

- A widzisz bym miała tu coś swojego ? - Wyrzuciłam ręce w górę - No może z wyjątkiem szlafroku.

- No dobrze, - słychać było, że się poddała - pokarz co tam narobiłaś.

Obróciła mnie w stronę lustra i stanęła za mną. Było jej to trochę nie wygodne. Mimo, że nie jestem wysoka, ona też wzrostem nie świeciła. Przysunęła krzesło i pokazała ręką abym usiadła.


Chwyciła mocno szczotkę, tak aby nie wyślizgnęła się jej z rąk. Pociągnęła raz... drugi i nic. Przytrzymała druga ręką włosy.

- Auć ?

Zobaczyła moje odbicie w lustrze. Moją nie pewną minę. Uśmiechnęła się aby (prawdopodobnie) mnie uspokoić. Skupiła się i ciągnęła znowu. Szczotka ani drgnęła.

- Nie da rady. Przepraszam. - Było widać współczucie w jej oczach. - Będziemy musiały je obciąć.

Zerwałam się z krzesła. Jocelyn cały czas trzymając szczotkę poleciała delikatnie do przodu. Przewróciłaby się, gdyby nie chwyciła  toaletka.

- Obciąć ?! Chyba nie przemyślałaś tego co powiedziałaś ?! - byłam zła, jak mogła wpaść na coś takiego. Wolałabym chodzić ze szczotka we włosach tak długo ja to konieczne - Nożyczki i moje włosy nie pasują do siebie.

Tym właśnie przepowiedziałam swoja przyszłość. Chwile później gdy miałam się zbierać okazało się, że Magnus nie stawił się i będę musiała jechać taksówką.
Mama pożyczyła mi swoje ciuchy. Na szczęście mamy podobny rozmiar. Jej bluzka tylko troszeczkę na mnie wisi. Szczotka jak tkwiła tak tkwi. Spięłam włosy aby nie rzucało to się w oczy, lecz nie za wiele to dało. Chyba spale się ze wstydu!

Pożegnałam się z mamą i z łzami w oczach wsiadłam do taksówki.

Wyglądałam przez okno. Nowy Jork. Ciągły ruch i masa ludzi na chodnikach. Dziś akurat padło. Były widoczne tylko parasole i cienie pod nimi. Kocham to miasto.

Zdałam sobie sprawę, że boję się tego co mnie czeka na miejscu. Jak mnie przyjmą, czy będę miała jakiś czas dla siebie ? Może znajdę przyjaciół, a może będę szarą myszką. No może jednak do szarej myszki mi daleko. Nawet jakbym chciała, nie potrafiłabym.

Taksówkarz zatrzymał się przed jakimiś ruinami starego kościoła gotyckiego. Dlaczego się zatrzymał?

- Przepraszam, dlaczego się zatrzymaliśmy ?

- To jest adres, który mi pani podała. Bardzo dziwna okolica. Jest pani pewna, że adres jest właściwy.


Niczego nie była pewna. Wpatrywałam się w ruiny. Między
mrugnięciami, zmieniły się one w potężną budowlę. Piękną i wcale nie zniszczoną.

Nie mogłam mieć pewności czy to co widzę jest prawdziwe. taksówkarz zauważył mój zachwyt, co go zdziwiło.

- Może zawiozę panią na następną ulicę, jest tam o wiele przyjaźniej niż tutaj.

- Nie, nie dziękuję. To tutaj.

Patrzył na mnie jak na wariatkę. Wcisnęłam mu pieniądze do ręki i wyszłam z samochodu. Stanęłam przed wielką bramą z napisem "Instytut". To musiało być tutaj. Ostrożnie wyciągnęłam rękę w stronę bramy. Ona, jak pod moim dotykiem rozproszyła się, jakby zapraszając mnie do środka. Rozejrzałam się na około, czy nikt nie patrzy i podążyłam, nie pewnym krokiem, do drzwi wejściowych (jak mniemam). Znajdowało się na nich coś na wzór kołatki. Uderzyłam nią dwa razy.

Drzwi otworzyła mi kobieta w średnim wieku. Wysoka,elegancka z kruczoczarnymi włosami.
Miała przyjazny wyraz twarzy. Gdy mnie zauważyła, źrenice powiększyły jej się dwukrotnie.

- Ty musisz być Clarissa - Wiedziała kim jestem, dziwne...a może jednak nie. Przecież mój przyjazd był zapowiedziany. - Wejdź dziecko do środka, bo cała przemokniesz. - Nie zauważyłam nawet jak ze mnie kapało.

Przekroczyłam próg. Wnętrze było ciemne. Dominowały barwy brązowe i bordowe. Meble wykonane z ciężkiego, ciemnego drewna. Dywan biegnący od wejścia i zanikający w ciemnym korytarzu był koloru bordowego. Na ścianach wsiały ogromne obrazy w złotych ramach. W brew pozorom, było przytulnie, a klimatu dodawało przyciemnione światło.

- Mam na imię Maryse i razem z moim mężem Robertem, szefuje tym Instytutem. Pewnie chciałabyś pójść do swojego pokoju. - Zerknęła na mnie i zauważyła szczotkę we włosach. Była bardzo uprzejma i nie skomentowała mojego ekstrawaganckiego wyglądu. Odwróciła się w stronę korytarza i dała znak ręka, abym poszła za nią. - Po podróży powinnaś chwilę odpocząć. Przyśle do ciebie później kogoś, żeby cię oprowadził i dostarczył plan zajęć.

Podeszłyśmy do dużych drewnianych drzwi. Maryse je otworzyła i zaprosiła ręką.

- To jest twój pokój. Do zobaczenia.

Wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Jak tylko usłyszałam zgrzyt zamka, rzuciłam się na łóżko.
Czuje się dziwnie. Wyglądam dziwnie. Muszę wziąć prysznic. Zaczynam nowe dziwne życie.




                                  Przeprosiny !!
Przepraszam, że tak długo czekaliście na kolejny rozdział.
Nie jestem z niego zbytnio zadowolona.
Mogę wam odrobinę zdradzić, że w następnej notce pojawi się Jace.

Czekam na wasze opinie i zapraszam do komentowania <3 <3

6 komentarzy:

  1. Rozdzial super. Troche sie wyczekalam ale to nic. Czekam ze zniecierplowieniem na nastepny.
    Ps mam nadzieje ze Jace oprowadzi Clary po instytucie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3 Wiedzę, że teorię spiskowe, ale jesteś bardzo blisko :*

      Usuń
  2. Jeju! Świetny rozdział! Nie mogę sie doczekać, spotkania z Jace'em! Jeeeej <3
    Ps. Pod czwartym rozdziałem masz nominacje ode mnie ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Zauważyłam i strasznie ci dziękuję ❤❤ postaram się jak najszybciej na nią odpowiedzieć ❤

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudny❤❤❤ nie mogę doczekać się spotkania z Jace'm .
    Czekam na next i życzę weny

    OdpowiedzUsuń